Spłacam rachunki sumienia

Dzisiaj jest ten dzień, w którym zabrakło mi cynizmu i wylewając dwudzieste drugie (nadal) poty na siłowni zstąpiła na mnie karma i powiedziała, że do mnie nie wróci, jeśli nie kopnę się sama w dupę. Jestem też po wypłacie, a rachunki sumienia się same nie spłacą, więc może nie mogę oczekiwać od innych, że to zrobią, jeśli nie zrobię sama. I trochę ku przestrodze, że ten świat jest bardzo zły i trzeba bardzo uważać, bo oprócz raka, na którego wszyscy umrzemy, są jeszcze choroby, w które wchodzimy sami.

Nie wiem, czy jest klub anonimowych anorektyczek, ale może powinien powstać, bo to jest dokładnie tak jak z alkoholem. Niejedzenie uzależnia, niszczy, rozbija, wraca. Twardoch pisał:

Picie samotne, od połowy drugiej butelki śpiewanie pieśni rozpustnych, przy trzeciej pieśni patriotyczne, tak jest, przy czwartej płakanie, płakanie, płakanie.
A ja napiszę, że przy czwartym kilogramie poniżej normy też zaczyna się płakanie, płakanie, płakanie. I o tym się nie mówi.


Nie wiem, gdzie to wszystko złe ma swój początek. Może w piosenkach Kultu i miejscu, w którym się urodziłam i z którego musiałam szybko uciekać. To, co fizycznie zaczęło się na wiosnę w pierwszej klasie liceum.  Mieszkałyśmy same we trzy w Krakowie w kreciej norze (choć tą norę szczerze potem ukochałam), ja miałam wiary w siebie tyle, co napłakała mysz i wiem też, że myszy nie płaczą; dodawałam jej sobie, tej wiary co powinna być a ktoś mi ją zabrał i słuchałam o.s.t.r., że jak nie ty to kto i że mam w sercu dobro, ale ile razy można słuchać tej samej piosenki.
To miała być tygodniowa dieta, a w zasadzie trwa trochę od dziś, szósty rok. Zaczęłam trochę nawet biegać i trochę robić brzuszki i jeść coraz mniej. To było najlepsze uczucie na świecie: móc panować nad swoim ciałem, mieścić się w coraz mniejsze rozmiary, takie małe, że potem wystarczyłyby mi może sklepy dziecinne gdybym nie miała dużej stopy. Miałam osobny zeszyt, w którym spisywałam kalorie i żeby czasem nie wyżej niż tysiąc, bo po tysiąc to już koniec świata, to płacz i nienawiść do siebie. A potem to już żeby nie wyżej niż sześćset. Jak wróciłam w wakacje do domu to robiłam wszystko, by w nim nie być za długo albo chociaż znaleźć zajęcie i nie myśleć o jedzeniu. Bo się myśli o tym dużo, chociaż się go nie je. Wystarczały mi jogurty naturalne z muesli, brokuły, jabłka, trochę białego mięsa i ryby, a wszystko za każdym razem było ważone, potem się już nauczyłam, że jak pieczona pierś z kurczaka mieści się w dłoni to waży tyle i tyle ma kalorii. Chodziłam po moim mieście, które nie moim już nie jest i wiedziałam, że niejedzenie jest dobre, bo wtedy wszystko inne jest dobre, choć ze mną było gorzej i między mną a rodzicami też. A potem była Chorwacja i było gorąco jak w piekle i może nawet dosłownie sama sobie je wtedy zrobiłam: przez cały dzień jadłam kiść winogron, gałkę lodów śmietankowych, a wieczorem piłam rakiję bez akcyzy, kolorowe drinki i bloody screaming orgasm i pijąc to wiedziałam, że ten mój orgazm to właśnie przyjemność z bycia głodną. Schudłam wtedy na tyle, że jak wróciłam to mama od razu wsadziła mnie na wagę i poszła do lekarza sama, bo ja nie chciałam. Nie rozumiałam, że jak się ma 1.68 i się waży 47 kg to jest źle. Kazała mi jeść kaszę mannę i przyjeżdżała do domu z pracy rano żeby sprawdzić czy jem. Przestraszyłam się trochę dopiero w momencie, gdy zemdlałam, a włosy zaczęły wychodzić mi garściami. Ale zbliżał się wrzesień, a ja miałam wrócić do Krakowa. Pamiętam, że dostałam ultimatum, że albo zacznę jeść albo pójdę do szpitala. Zaczęłam jeść trochę więcej albo mi się tylko tak zdawało. Albo jadłam i wymiotowałam. Wiem, że jak przyjeżdżali do mnie rodzice to wkładałam najcięższy pasek - taki skórzany mojego brata i przed samym ich wejściem piłam dużo wody, żeby ważyć więcej. I jakoś tak szło, a ja tak naprawdę ważyłam coraz mniej. Doszłam do magicznej granicy 43 kilo. Wystawały mi kości, nie miałam okresu, a z gęstych włosów nie zostało mi  nic. Odbudowywałam pewność siebie w listach z D., ale i one się skończyły, a mi zostały fora o mojej chorobie, bo wtedy sama przed sobą przyznałam się, co sobie zrobiłam. Udało mi się przytyć do 49 kilo i to było dla mnie najtrudniejsze na świecie. Trochę byłam pewniejsza, bo był chłopiec i ładne słowa. Chłopiec się skończył, a ja się zatrzymałam gdzieś przy pięćdziesięciu kilo, więc mama była spokojniejsza i ja też. I wybuchł maj, ciepły dotyk M., zapętlone piosenki i uczucia i słowa mamy, że nikt nie będzie chciał kościotrupa. W ogóle chyba dużo działo się przez piosenki, dzieje się nadal. Złego i dobrego. Miałam swoją małą stabilizację, ale w głowie nadal liczyły się kalorie i żeby czasem nie więcej niż pięćdziesiąt kilo. Dużo tańczyłam, dużo się uczyłam,  było dobrze, nawet nie wymiotowałam.
Niejedzenie cofa organizm w rozwoju i moje ciało się cofało też trochę i wyszła hiperprolaktynemia i takie silne tabletki, że nie wstawałam rano z łóżka. Z mojej winy. I że pewnie dzieci nie będę mogła mieć też, choć nie wiem czy to wina mnie czy jednak dwudziestego pierwszego wieku.
To się tak ciągnęło, jak mozarella na pizzy, której nie jadłam od sześciu lat i ciągnie się nadal, choć już bez porównania, bo w między czasie trochę schudłam, przytyłam, rozwaliłam wszystkie hormony, brzuch, cerę. Aż znalazłam się tu gdzie jestem teraz: mam grubsze nogi, ręce, brzuch. Mam mięśnie, których nigdy nie miałam i które kocham bardziej niż Żoża. Robię martwy ciąg, mam umięśnione nogi, choć nie mam luki między nogami jak wszystkie modelki i może nawet już nie chcę jej mieć.Pewnie mam nawet boczki, ale na pewno zamiast nich będą niedługo mięśnie, a nie kości. Uczę się jeść i że głód nie jest dobry. Szkapą już pewnie nie będę, bo nie będę miała siły na sztangi, a poza tym moje hormony też mi nigdy nie pozwolą. Uczę się lubić swoje ciało, bo tak trzeba. Zresztą nie po to robię tyle przysiadów, żeby go nie lubić, a swojej pupy tym bardziej. Tyle wszystko może wrócić i wystarczy, że choć trochę sobie na to pozwolę i dałam tego popis samej sobie nie tak dawno. Ale co nas nie zabije to wiadomo. Mnie na razie nie zabiło i jestem silna jak nigdy, ale inna już zawsze. Jestem fajterem największym na świecie.




This is my story. I żebyś zauważył, że jak ktoś obok zachowuje się tak, jak ja zachowywałam się to potrzebuje bardzo pomocy.

Takie kości

takie mięśnie
taka siła




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

angelene

Jackie and the Balkans