Nie czytaj książek samobójców

Wszystko, co się we mnie urodziło przez ostatnie 15 lat było z powodu książek i muzyki. Może nie wszystko aż tak, ale bardzo dużo, o dużo za dużo.
Jak tylko nauczyłam się czytać w przedszkolu to wchłaniałam wszystko. Oto jest Kasia, Dzieci z Bullerbyn i O psie, który jeździł koleją, nad którym płakałam dwa dni tak bardzo, a mama nie mogła zrozumieć o co chodzi. Książki były fajne, inny, lepszy świat, bez żadnych ograniczeń, trochę tajemniczy ogród, a może trochę więcej, bo tej książki akurat nie lubiłam. Szczególnie w wakacje, u babci na werandzie: książka i truskawki z cukrem. Dzieciństwo miałam piękne, w wakacje był sad dziadków albo były próby przed koncertami, były dzieci spod bloku i place zabaw i mój Boże, jakbym na jeden dzień wróciłabym do tego, do spaceru z dziadkiem po rumianek i żeby wykąpać za wałem psa, ale nie ma już ani dziadzia ani psa, ja nigdzie nie wrócę, a miało być o książkach przecież i muzyce.

Jak już wyrosłam z Lisy, Lasse i Bosse to dostałam wszystkie części Ani z Zielonego Wzgórza i wiadomo, że się polubiłyśmy, ale tego dobrego Gilberta, który czeka, wybacza, kocha i oświadcza się dwa razy to nie wiem skąd Montgomery wynalazła. Gdzieś potem albo w tym samym czasie był Harry Potter, wszystkie części po dwa razy (#wiadomo), a najlepiej było przy części piątej, gdy moim głównym celem życiowym było przeczytać ją szybciej niż Kuba i tak się zawzięłam, że czytałam nawet w przerwach na występy na gwiazdkowy prezent z Flika. I o dupę rozbić, bo nie zdążyłam, ale przynajmniej na pewno pięknie zatańczyłam.
Przez te lata do liceum książki tak mocno wciągały, że brakowało tchu, że sen nie przychodził, bo były one i mogły tak być całą noc nawet. Teraz już tak nie umiem. 
I nie słuchałam wtedy Fasolek i próbuję też pominąć fragment życia z Ich Troje i Wstań powiedz nie jestem sam, ale z drugiej strony może pan Michał był pierwszym coachem motywacyjnym Polski i o tym zapominamy. Na szczęście moi bracia słuchali Metallice i pamiętam bardzo Master of Puppets w bloku na tych 40-stu paru metrach i to jest ta największa rzecz, którą dostałam od nich. A potem jak już miałam BUMBOKSA (najlepsze słowo na świecie) to nie mogłam zasnąć bez muzyki i Tato miał dwie płyty, które mi zawsze włączał: Budka Suflera akustycznie albo koncert Pulse Pink Floyd'ów. Było pięknie, god bless my father.
Byłam większa, nadal dużo czytałam, ale może trochę mniej, bo przecież miałam jerzo- a potem neostradę. Pod koniec podstawówki mama dała mi tomik Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i się zaczęło coś wspaniałego, ale literackiego Nobla nie dostanę na pewno i moje monumentem na pewno aere parennius nie będzie, no trudno. Ale te słowa, że gdy się miało szczęście, które się nie trafia/ czyjeś ciało i ziemię całą/a została tylko fotografia/to jest bardzo mało to mam wyryte bardziej w głowie niż Kto ty jesteś? Polak mały. I może też dlatego szybko zrozumiałam, że ludzie są jak wiatr, ale ja taka nie będę dla nich i że o mnie się nie zapomina i nie będę mniejsza od fotografii.


I to był chyba też początek nie tylko poezji, ale głównie czytania książek o narkomanii i tego, że moim największym planem na przyszłość była praca w MONARze. Wiadomo, ładne marzenia o pięknej przyszłości u boku równie pięknego księcia u gimnazjalistki to rzecz najważniejsza. Wchłonęłam Rosiek, Christiane F., Burgessa, Onichimowską. Brałam wszystkie książki o uzależnieniach, problemach, gwałtach. Pokochałam Sylvie Plath i rzeczywiście, teraz przytaknę pani Halber, że czytanie książek autorów, którzy popełnili samobójstwo to nie był taki spoko pomysł. Ale co mam zrobić, że całe liceum kochałam i kocham wciąż Wojaczka, trochę Hłaskę, a na pracę zaliczeniową zamiast pisać o motywie kobiety kiedyś tam, ja pisałam o pisarzach wyklętych i o krwi, spermie i kobiecie u Wojaczka. I siebie też pisałam.
Muzyki było tyle, że koniec świata i może więcej. Było wszystko: Kult i ten cholerny neonowy szyld gdzie jesteś, Pink Floyd, Led Zeppelin, jakieś reggae, Ostry, Radiohead. Odpaliłam z sentymentu niedawno last.fm i jakbym tak miała wymieniać, co tam było to pewnie nie wstałabym rano na siłownie, a wiadomo przecież jakie są priorytety, więc tylko powiem, że najlepiej to było na koncercie Radiohead i wcale nie dlatego że wypiłam pierwszy raz tyle piw (tak, piłam piwa, BROWARY, ja, Agnieszka), ale jak Thom mi zagrał Karma Police to przeszły mnie wszystkie prądy świata i pioruny siarczyste również. Muzyka i książki. Ludzie, co się z tym wszystkim wiążą lepiej i ładniej niż krawat na Windsora (nawet podwójny). Każdy znajomy, z którym wymieniliśmy się kawałkiem siebie to dla mnie piosenka, więc od tych ludzi się nie uwolnię, bo przecież te wszystkie piosenki lecą w radiu albo są na dysku.

A teraz gdy patrzę sobie na książki, które mam przy materacu to sobie myślę, że no naprawdę, może trzeba było czytać 50 twarzy Greya i Zmierzch i mieć dobre życie. Dobrze, że chociaż Coelho czytałam i nad brzegiem rzeki Wisły płakałam to trzymam jakiś poziom.

Czytajcie ludzie i jak wiatr nie bądźcie. Aby żyło się lepiej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

angelene

Jackie and the Balkans